I scream, you scream, we all scream for ice-cream!*

Coraz gorętszą atmosferę wokół ruchu Occupy dało się przedwczoraj odczuć i w Denver. Dziennikarze zgromadzeni wokół ok. 150-osobowej grupy protestujących powtarzali – to chyba będzie długi dzień, wygląda na to, że „będzie się działo”… Oprócz zwykłego, codziennego protestu, dziś wśród „okupantów” miał się pojawić człowiek-ikona ruchu, amerykański reżyser filmów dokumentalnych, Michael Moore. Napięcie rosło z każdą minutą, zwłaszcza że Moore spóźnił się „jedyne” 1,5 godziny. Organizatorzy protestu co chwilę uspokajali zgromadzonych, prosili o zachowanie spokoju, a gdy tylko pojawiała się policja, przypominali by uszanować fakt, że są to ludzie w pracy i nie prowokować ich (pięć dni temu doszło do zamieszek, w wyniku których policja użyła gazu pieprzowego, aresztowano kilka osób). Przypominali też (co zresztą potem powtarzał Moore), że istnieje duże ryzyko, że wśród protestujących są prowokatorzy, którzy specjalnie będą wywoływać burdy, by dyskredytować ruch…

Atmosfera, w przeciwieństwie do tego, co widziałam np. w Asheville (Karolina Północna) czy Lexington (Kentucky), stanowczo nie była już piknikowa. Z jednej strony zapewne dlatego, że Denver jest dużo większym miastem, ale przede wszystkim z powodu choćby wydarzeń w Oakland. Wprawdzie i tutaj było wielu „hipisów”, wśród protestujących roznosił się zapach marihuany (w Colorado legalna jest tzw. marihuana medyczna), grała muzyka, ale czuć było spore napięcie. Przeważały osoby młode, ok. 20-30 lat, nie brakowało też jednak ludzi po 50-ce. Większość z plakatami, wielu z zasłoniętymi twarzami, wyraźnie zorganizowali, wspólnie wykrzykiwali hasła, m.in.

– People united, they’ll never be devided. (Zjednoczeni ludzie nigdy nie zostaną podzieleni)

– Who are we? America! What percent? 99! (Kim jesteśmy? Ameryką! Jakim jej procentem? 99!)

– I street, you street, we all street for Wall Street! (to parafraza cytatu z filmu „Poza Prawem” J. Jarmuscha, który w oryginale brzmi jak w tytule tego postu – niestety, raczej na polski nieprzetłumaczalna, albo przynajmniej ja nie mam umiejętności jej literackiego przetłumaczenia:)

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Protest odbywał się przy jednej z bardziej ruchliwych ulic Denver, co chwilę można było więc usłyszeć dźwięki klaksonów i kierowców (nawet miejskich autobusów), pozdrawiających protestujących. Protest wyraźnie wyglądał na dobrze zorganizowany, można było dostrzec „przywódców”, widać też, że przyciąga coraz więcej ludzi i ma olbrzymie poparcie, kolejny raz postanowiłam więc sprawdzić o co „okupantom” chodzi. I kolejny raz, zobaczyłam i usłyszałam hasła jak od Annasza do Kajfasza – a więc było i o podwyższeniu podatków dla najbogatszych, zmniejszeniu znaczenia korporacji i banków, większej dostępność opieki medycznej i edukacji, ale i o pełnej legalizacji marihuany, plus całe mnóstwo haseł, których znaczenie znali chyba tylko ich autorzy… Jedyne co można było zauważyć, tak w trakcie rozmowy z protestującymi, jak i podczas spotkania z Moorem, to że wyraźnie zaczyna się zmieniać „punkt oskarżenia”. Wygląda na to, że sytuacji, przeciwko której protestują członkowie Occupy, nie są winne już tylko wielkie korporacje, banki, biznesmeni, itd., ale także rząd. Do tej pory nie słyszałam tak głośno wyrażanej krytyki wobec prezydenta Obamy i rządu, co dosyć mnie dziwiło, bo wiele z postulatów Occupy tak naprawdę nie powinno być skierowanych do czy to korporacji, czy to „kapitalistów”, ale właśnie do rządzących. A właściwie do systemów politycznych jako takich.

Wśród protestujących stanowczo dziś wyróżniała się dobrze ubrana kobieta koło 60-tki. Miała ze sobą tekturę z napisem „Michael Moore na prezydenta! Reform Party”. Podeszła do mnie gdy zauważyła, że robię notatki i spytała czy coś z tego protestu rozumiem. Przyznałam szczerze, że ciągle jeszcze nie. Phyllis, bo tak miała na imię, jest działaczką amerykańskiej partii Reform Party. To partia powstała w 1995r., nie odnosząca większych sukcesów politycznych, uważana za partię centrowo-konserwatywną. [więcej w Wikipedii – http://en.wikipedia.org/wiki/Reform_Party_of_the_United_States_of_America]

Ale nie o tym, bo to mało ważne. Kobieta przyznała, że na protest przyszła tylko dla Moore’a – ruchu Occupy jako takiego nie popiera, bo nie dostrzega w nim żadnego konkretnego celu i postulatu. Zwróciła jednak uwagę na bardzo ciekawy aspekt – jej zdaniem taki bezmyślny de facto protest, który poprzez brak konkretów do żadnych konkretów doprowadzić nie może, to przejaw tego, jak funkcjonuje tzw. Pokolenie Y, zwane też Pokoleniem Millenium, które w przeważającej mierze tworzy ruch Occupy. Według socjologów, to młodzi ludzie urodzeni w latach 80-tych i 90-tych, którzy w dorosłość (dojrzałość) wchodzili na przełomie wieków. Wśród wielu cech charakteryzujących to pokolenie jest fakt, że wielu z nich polega finansowo na rodzicach i mieszka z nimi dłużej niż wcześniejsze pokolenia, a także że (tu cytat z Phyllis) – przez lata uczono ich jak uczestniczyć w życiu publicznym, we wszelkich paradach, czasem i protestach protestach, ale nigdy nie nauczono ich działania. Od małego dziecka przypinano im różne wstążki, plakietki z napisami: vote for… (głosuj na), support… (wspieraj), remember… (pamiętaj), ale zapomniano im przypiąć plakietki: do (czyń/działaj). To dosyć ciekawe spostrzeżenie rzeczywiście perfekcyjnie pasuje do uczestników ruchu Occupy z setkami haseł na plakatach, ale bez jakiegokolwiek (przynajmniej dostrzegalnego dla opinii publicznej) konkretnego pomysłu na działanie. To rzeczywiście trochę takie „we all scream for ice-cream!” – wszyscy domagamy się lodów, ale ani nie wiemy jakich, ani nie wiemy tak do końca od kogo…

Dodaj komentarz